Horror na placu zabaw

Jestem matką, która unika wypraw na place zabaw.
Większość rodziców szuka tych, albo takiego czasu gdzie na placu zabaw są jakieś inne dzieci. Ja jestem zupełnym przeciwieństwem, unikam innych dzieci, a raczej ich rodziców w tego typu miejscach. Podobnie jest z salami zabaw tzw. "kulki".
Kiedyś już o tym pisałam na blogu.
Nie potrafię pojąć, zrozumieć, zaakceptować, tolerować, a nawet patrzeć i słuchać oraz przebywać w towarzystwie rodziców, którzy przeżyliby życie za swoje pociechy. Najlepiej jakby nigdy nie płakały, nie upadły, nie zabrudziły się, nie doznały złego traktowania ze strony rówieśników... nawet jak o tym piszę to się wkurzam.
Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi, zatem nie będę się dłużej katować wymienianiem i opisywaniem danej postawy rodzica.
Problem w tym, że Jagoda uwielbia takie miejsca - typowe, dlatego czasami idziemy na pusty plac zabaw :) lub na "kulki".
Najbardziej nie lubię "Koziołka" w Olimpie, ponieważ pracują tam kobiety, które idealnie sprawdziłyby się w poprawczaku lub w więzieniu. Myślę, że pracodawca wynagradzałby je co jakiś czas premią.
Wchodząc do tej "świątyni" zarazków jedyne co widzę to te "cudowne" kartki z prośbami, nakazami, zakazami dotyczącymi dzieci i sposoby ich zabawy. Dla porównania dodam, że w "Jupiku" dzieci mogą bawić się z rodzicami gdzie chcą i jak chcą :)

Z racji wakacji dzisiaj postanowiłam zabrać do "Koziołka" Jagodę i pierwszy raz w życiu Adasia. Przekonana wczesną godziną i nikłą ilością matek-psychopatek pojechaliśmy.
Była jedna "normalna" matką z dwójką dzieci, które idealnie zgrały się z Jagodą. Biegały, krzyczały, szalały, kłóciły się i za chwilę godziły.
Na 15 minut przed naszym wyjściem przyszły dwie..."nowe" matki, a jedna była właśnie "tą"- hodującą, a nie wychowującą dziecko.
Jagoda bawiła się w koszenie trawy na działce kosiarką-zabawką, na którą przyjechała zabawkowym motorem. Raz kosiła, raz jeździła. Gdy kosiła odstawiała kosiarkę, a jak kosiła odstawiała motor.
Nagle zza plastikowego domku wyleciała matka hodująca z hodowanym niespełna 2 letnim synem, który chwycił za kosiarkę niezbędną Jagodzie do wykoszenia całej trawy na działce. Jadźka widząc to i znając z koszmarów zabawowych z wyrywaczem zabawek - Adasiem, powiedziała do chłopca :

Jagoda spokojnie (o dziwo): to moja kosiarka  (tłumacząc umysł niespełna 5-latka, tą zabawką teraz bawię się ja, więc proszę nie wyrywaj mi jej)
Oburzona matka-hodująca: Nie przypuszczam, że to twoja zabawka, te zabawki są dla każdego, każdy kto zapłacił bilet może bawić się tymi zabawkami !
Jagodę zatkało i mnie też, ale nie chciałam się wtrącać, bo wierzę że Nasza córka poradzi sobie znakomicie sama.
  !!!!!!  Myślę "grubo! ale zaraz będzie!!!!!!!
Jednak Jagoda mając w ... dupie koszenie trawy, odeszła do innych zabawek.

W tej sytuacji trochę mi szkoda, że oduczyliśmy gryźć Jagodę za wyrywanie Jej zabawek. Może gdyby ugryzła matkę- hodującą w pusty łeb, to doszłoby do jakiegoś oświecającego jej umysł zwarcia w neuroprzekaźnikach ?
Adaś tak właśnie rozwiązałby tą sytuację - brawo synu !!!!


                                    Drogie Mamy nie bądźcie Koziołkami- Matołkami !!!

Komentarze

Popularne posty