Terapia , dlaczego?

Dzisiaj będzie bardzo osobisty wpis, ale nie będzie w nim nic, czego nie mogę, wstydzę się lub nie powinnam napisać. Czasami pytacie mnie po co, dlaczego lub co mi dała terapia u psychologa? Najprościej jest mi odpowiedzieć , dała mi drugie życie :) Serio. Pierwszy raz poszłam na terapie około 3 lata temu z polecenia koleżanki, która sama jest psychologiem (pozdrawiam Weroniko). Pani psycholog miała ze mną dość łatwo, bo ja chciałam, byłam mega gotowa, zdeterminowana do tych spotkań, bo chciałam wiele w sobie zmienić. Najważniejsze dla mnie było, aby zacząć żyć po swojemu, aby przestać zadowalać i spełniać oczekiwania innych ludzi, a skupić się na sobie. Oczywiście miałam wiele spraw do przepracowania z dzieciństwa,bo każdy z nas ma. Moja mama wychowywała mnie samotnie i robiła wszystko co mogła, aby moje dzieciństwo było szczęśliwe. Starała się dawać mi to czego wtedy potrzebowałam, ale wiadomo nie ma ludzi , którzy nie popełniają błędów. Pomimo tego, że była i jest cudowną mamą to błędy zdarzały się i Jej. Podobnie jak mnie , jako mamie :) Przypuszczam, że wielu z nas było wychowywanych podobnie, w podobnych stereotypach. Teraz model wychowywania jest inny, ale czy lepszy? Okaże się za te 10, 15, 20 lat.
Moim największym problemem było przykładanie zbyt dużej wartości temu co inni myślą, mówią, sądzą o mnie lub moim zachowaniu lub decyzjach. Oczywiście wtedy na pytanie czy obchodzi cię co myślą o tobie inni , zaznaczyłabym "nie". Dlaczego? Bo ostatecznie i tak robiłam po swojemu, często "po złości", na przekór, albo "bo tak" lub bo tak chciałam. Dopiero terapia pokazała mi, że aby tak serio nie zależało mi na krytyce innych ludzi muszę nie czuć emocji wobec tego. Nie powinnam się złościć, smucić, denerwować, wahać itd. Uważam, że i tak przez wiele lat pomimo wielu uwag co do mojego zachowania, bardzo dużo udało mi się osiągnąć. Otworzyłam razem z mamą przedszkole, które w tym roku będzie świętowało 9 rocznice istnienia, otworzyliśmy z mężem klubokawiarnie dla rodziców z dziećmi, sprzedaliśmy dom i kupiliśmy drugi w Lublinie, podróżowaliśmy , kupiliśmy pierwszy samochód z salonu na leasing, kupiliśmy stare siedlisko na wsi, wzięliśmy ślub w wieku 22 lat i urodziłam pierwsze dziecko w wieku 23lat. Co prawda kawiarnia nie wypaliła, ale wynajęliśmy lokal i od kilku lat jest tam żłobek. Uwierzcie mi, że podejmując te wszystkie kroki spotkaliśmy na swojej drodze wielu nieżyczliwych doradców. Na szczęście wtedy byliśmy konsekwentni w swoich planach lub robiliśmy trochę na przekór. Ale emocje wobec rad były...
Dzięki spotkaniom z psychologiem wiele w sobie zmieniłam i dalej chcę to robić, jest to coś wspaniałego. Czuję się mega wolnym i szczęśliwym człowiekiem. Nauczyłam się być szczęśliwą, a nie bywać. Jaram się jak pochodnia, gdy kupię sobie łyżkę (pamiętacie tę akcję?) Kiedyś w podświadomości chciałam, aby każdy mnie lubił, w przedszkolu rodzice byli zawsze zadowoleni (nawet jeśli miałam złamać jakieś zasady). Oczywiście w moim przekonaniu było "nie zależy mi na zdaniu innych", ale emocje robiły swoje. Gdy ktoś coś skrytykował "skakałam do gardła", matko ile ja się kłóciłam i marnowałam na to siły oraz czas ... Gdy tego było mało - obgadywałam. Masakra , ale tak było . Emocji było tyle, że musiałam się gdzieś "wypróżniać", buntować. "Jak ona mogła tak powiedzieć?" "co ja to obchodzi?" "co za wredna małpa" itd itd itd
Od wielu lat mamy tych samych znajomych, przyjaciół - Oni wiedzą i widzą to jak się zmieniłam :) Kiedyś jedna z moich przyjaciółek (uczę się tego słowa, bo przychodzi mi trudno) powiedziała, że jest w szoku gdy mówię, że nie miałam poczucia własnej wartości, bo Ona zawsze była nim onieśmielona. Myślała, że ja jestem bardzo pewna siebie . Nie byłam, tylko ciągle tak gadałam, bo wydawało mi się, że mam :) Im bardziej byłam bezczelna, radykalna, konsekwentna , wredna lub czasami uległa to myślałam, że jestem KOZAKIEM. Mój mąż zawsze mówi "kozak w necie, p***da w Świecie" i serio tak jest :) Uwierzcie mi, że gdy spotykacie taką kłótliwą, wrzeszczącą , konfliktową osobę to najczęściej jest to maska obronna, tego co jest wewnątrz. Kiedyś chciałam mieć rację, a nie relacje . Często gdy mi zależało na jakiejś relacji zmieniałam siebie, aby ta osoba mnie polubiła. Potem gdy zaczynałam być sobą, zaczynały się problemy. Dwa lata temu dotarło do mnie, że ludzie mnie lubią prawdziwą, a nie udawaną. Robiliśmy w czerwcu rocznicę ślubu i przyszło 40 osób :D Przyjechali ludzie z innych miast, specjalnie na imprezę, bo nas lubią, szanują , nie chcą zmieniać bo jesteśmy spoko:) Mogę być sobą, bo jestem spoko. Teraz jestem pewna swojej wartości, bardzo siebie lubię, cenię , szanuję. Jestem sobą w relacjach z innymi ludźmi, nie udaję kogoś innego na facebooku/instagramie. Cieszę się drobiazgami i chętnie dzielę się tym z innymi. Mam świadomość, że nie każdy popiera to co robię, jak myślę , czym się dzielę z innymi , ale nie powiem "mam to gdzieś", tylko "każdy ma prawo mieć własne zdanie". Gdy studiowałam mediację szkolną i sądową, chłopak opowiedział o ciekawej sytuacji na parkingu. Otóż kobieta zaparkowała trochę krzywo na stanowisku, kolega zwrócił uwagę i zaczął swój monolog. A kobieta słuchała, gdy ten skończył uśmiechnęła się i powiedziała "przykro mi, że nie spełniłam pana oczekiwań" i odeszła. Ta kobieta symbolizuje mnie, kiedyś bym zaczęła się tłumaczyć lub kłócić, a teraz "przykro mi, że nie spełniłam twoich oczekiwań", "dziękuję za twoją opinię, ale moja jest inna", "rozumiem, że ty postąpiłbyś inaczej, jednak ja zrobię tak jak jest dobrze dla mnie", "my jesteśmy rodziną i postępujemy tak, jak jest dobrze dla nas".
Jakiś czas temu, gdy kończyły się lub psuły jakieś znajomości, robiłam wszystko co mogłam aby się dopasować , zmienić, zabiegać. Teraz podchodzę do tego zupełnie na spokojnie, tak miało być, widocznie to było nam pisane. Nie mam już potrzeby lubić wszystkich i żeby wszyscy polubili mnie. Ja nawet już tego nie chcę. To jak z rozwodami i kolejnymi małżeństwami, jednym wychodzi innym nie. Bywa tak, że ja się nie dogaduję z kimś, ale ten ktoś z kimś innym tak. To jest wspaniałe, że jesteśmy inni. Świat nie jest czarny i biały, nie jest 0 i 1. Zresztą jak coś jest do wszystkiego, to jest do d**y. Najważniejsze to żyć po swojemu, mieć odwagę do tego, czuć się ważnym i nie wkładać własnych emocji tam, gdy nie powinniśmy. Ludzie zawsze będą gadać, ale my nie musimy być tym zainteresowani. Nie chodziłam do psychologa przez rok, bo nie czułam już takiej potrzeby. W tym roku wróciłam, bo tak czułam. Nie ze względu na Covid, tylko chciałam znaleźć przyczynę tego, że do pewnej relacji wkładam czasami za dużo emocji. Udało nam się znaleźć i dzięki temu jest mi łatwiej nad tym pracować. Uwielbiam pracować nad samą sobą, chociaż początki były bardzo trudne, ale warto. Nie mam poczucia, że coś muszę, tylko mogę :) Gdy zaczęłam mówić o tym, że chodziłam lub chodzę do psychologa okazało się, że wiele osób także chodzi i to mnie bardzo cieszy. Warto ! Polecam! Pamiętajcie jednak, że to jak z przyjaciółmi, mężami ,żonami nie każdy jest dla każdego. To, że moja psycholog jest dobra dla mnie, nie oznacza że będzie też dla Ciebie:) Dzięki spotkaniom jestem wreszcie sobą, mam na to odwagę, czuję się wspaniale, nie interesuje mnie życie trochę, ja chce je "żreć" do samego końca, żyję bardziej tu i teraz, nie rozmyślam o tym co było, czy co będzie, kocham siebie i nie chce być dawną Agnieszką. Nauczyłam się szukać powód do radości, a nie smutków, szukam rozwiązań, a nie przeszkód. Nie wstydzę się tego kim jestem, co robię. Jestem z siebie dumna jako kobieta, człowiek, przedsiębiorca, mama, żona, córka. Życzę i Wam, abyście mieli odwagę "żreć" życie, a nie tylko degustować :) AHOJ ! Niektóre zdjęcia wykonał mój przyjaciel (uczę się tego słowa) Kamil Stępień stemo.pl

Komentarze

Popularne posty