Moje piekło - część 1.

Długo się zastanawiałam, czy powinnam napisać i opublikować tak prywatny opis przeżyć związanych z ciążą i "porodem" Adasia. Jednak pamiętam jak bardzo mi brakowało kogoś znajomego kto przeżył coś podobnego, aby wypytać o szczegóły, poszukać pocieszenia, zapytać "u ciebie też tak było?". Oprócz tego emocje, szczegóły wydarzeń umykają z pamięci i z upływem czasu nie będę wszystkiego pamiętać. Zapisać na kartce? To oczywiste, że kartka zaginie, ktoś wyrzuci przez przypadek. Pamiętnik? Nie prowadzę pamiętnika - ten blog to mój pamiętnik. Jeśli ktoś poczuje się zniesmaczony, poruszony tym wpisem - OSTRZEGAM - NIE CZYTAĆ !

30 października dzień zwykły bez szczególnych urozmaiceń. O 15:45 paliliśmy ognisko z liści, słomy i innych odpadów po jesieni. Wróciliśmy do domu, zjedliśmy kolację, Jagoda oglądała bajkę, później jeszcze układaliśmy klocki. Stwierdziłam, że skoro tak ładnie się bawi z Kamilem to ja szybko pójdę pod prysznic. Wyszłam z łazienki i dołączyłam do zabawy ... nagle czuje, że chyba się zsiusiałam (myślę, ale wstyd - chociaż jestem w ciąży i różnie może się zdarzyć). Poszłam do łazienki, a ze mnie się leje i to nie siusiu (niestety) tylko wody płodowe ! Ale jak to możliwe jestem w 24 tygodniu ciąży ! Boże to nie możliwe, pewnie to siusiu ! Biegiem pakujemy torbę do szpitala, pakujemy Jagodę do samochodu i w drogę do Świdnika. Pamiętam jak jechaliśmy Turką i na obwodnice, pamiętam te światła latarni, światła z okien domów i moją intensywną modlitwę ... wręcza błagałam Maryję, bo to też Matka, aby Matka Matce pomogła ... Dojechaliśmy do szpitala ... płakałam ... ale musiałam się jakoś trzymać, bo przecież patrzy na mnie Jagoda ... Badanie wykazało niestety ... wody płodowe ... wody płodowe w 24 tygodniu. Do Świdnika już dotarła moja mama i wujek Mirek, jechali niemalże na sygnale ... mama też miała łzy w oczach... nawet teraz jak to piszę to ja znów płacze. - to było straszne. Karetką zawieźli mnie na Lubartowską, a ja przez całą drogę rozsyłałam sms z błaganiem o modlitwę za dziecko i za mnie !!! Wysyłałam nawet do rodziców dzieci z przedszkola do każdego, kto mógł się pomodlić ! Na Lubartowskiej nie zaryzykowali przyjęcia mnie - brak takiej aparatury na wypadek porodu. Pojechałam na Jaczewskiego ( dzięki Bogu o czym przekonałam się później). Weszłam na izbę o własnych siłach, a jakaś pielęgniarka wrzeszczała na ratowników, że pozwalają mi iść, a nie wiozą na wózku. Przyjęli mnie na oddział, a ja głupia cały czas miałam nadzieje, że coś mi przykleją, zaszyją i wody nie będą leciały, a ja wrócę do domu ... nie ... rozstaje do porodu ... do 23 lutego, a był 30 października ... no to ok jak trzeba to trzeba. To mój drugi pobyt w szpitalu w ciąży z Adasiem, wcześniej trafiłam w lipcu z krwawieniem (miałam krwiaka pozakosmówkowego 4,5cm). Pytam zatem, a jak jest z odwiedzinami, bo mam córeczkę 2 letnią? Usłyszałam pierwsze najgorsze słowa w moim życiu (wtedy) NIE MA ODWIEDZIN TAKICH MAŁYCH DZIECI ! Ale jak to nie ma ? - pytam, NIE MA I KONIEC ! Dostałam zastrzyk z celestonu na rozwój pęcherzyków płucnych dziecka.
Całą noc przepłakałam, nie źle - ja całą noc przewyłam, przespazmowałam nie wiem jak to ująć. Pamiętam biednego Kamila nie wiedział jak mnie uspokoić, obiecywał że zrobi wszystko, ale to wszystko aby mogła widywać Jagódkę. Trzymał mnie za rękę, a ja chciałam uciekać, chciałam cesarkę teraz, chciałam umrzeć ... Wyobraźcie sobie (zwłaszcza matki), że nie będziecie nagle, bez przygotowania chociażby psychicznego mogły widywać tyle czasu swojego ukochanego dziecka. Co byście myślały? Eeee... nie dałabym rady ... nie dałabyś ? Któro dziecko byś wybrała to w domu, czy to w brzuchu ? Tak myślałam, czyli musiałabyś dać radę !
Na drugi dzień z rana pojechałam na usg - nie było tak źle, Adaś też miał się dobrze. Przewieźli mnie na inna salę, ale cały czas na trakcie porodowym. Wtedy spotkałam Anetę, a po chwili przywieźli płacząca Kasię - wszystkie 3 z odpływającymi wodami, ja byłam najmłodsza wiekiem i wiekiem ciąży. Dzięki Bogu, że spotkałam dziewczyny, powoli poprawiały mi humor, gadałyśmy, dużo gadałyśmy ... przeżyłam między innymi dzięki Nim :)
Położne prawie wszystkie były fantastyczne, kochane. Gorzej z salowymi -wrednymi babskami, które tylko chamsko komentowały nasz stan ... Jedyna Pani Wiesia ... Anioł nie kobieta ! Kamil dotrzymał obietnicy dotyczącej odwiedzin Jagody :)
Moja mama, pamiętałam myła mi włosy :) Troszczyła się dniami i nocami o Jagódkę, zapewniała jej cudowny czas bez mamy. Jagoda w szpitalu zawsze uśmiechnięta, bez problemu i płaczu. Co napawało mnie radością, że nie płacze za mną i dobrze się bawi z dziadkami, ciociami, wujkami. Jestem Bogu wdzięczna, że mam taką MAMĘ ! Najwspanialszą w całym KOSMOSIE ! Wiem, że Ona przeżyła piekło większe, niż ja. Martwiła się nie tylko o Adasia (nienarodzonego wnuczka), o mnie (swoje dziecko), o Jagodę (ukochaną wnuczkę), o Kamila (ukochanego zięcia).
Dostawałam dożylnie 3 antybiotyki , 9 razy dziennie. Pod koniec pobytu w szpitalu nie mieli już miejsca, gdzie można się wbić w żyłę. Wyznacznikiem mojego "zdrowia" był wskaźnik CRP, wskaźnik zapalenia w organizmie. Badanie miałam robione co 2 dzień, musieli czuwać, czy nie robi mi się zakażenie wewnątrzmaciczne, co byłoby zaleceniem do natychmiastowej cesarki. Gdybym dostała w najgorszym wypadku mogłoby to zakończyć się zgonem dziecka i moim.
Mijały bardzo szybko kolejne dni, tygodnie, kolejne usg, kolejne CRP ... aż do 20 listopada.
Rano pobrali mi krew do badania, czekałam na obchód, a po nim śniadanie i Kamil przyjeżdżał. Przyszła stażystka wpisywać wyniki krwi na kartę obserwacji pacjenta. Pytam: i jak tam moje CRP? Ona przerażona: Pani Korżan jest 35. Zdębiałam ... kurde sobie myślę, no to teraz będą nieźle mi pakować kroplówki ... ale będzie ból. Przyszła ta wredna, pożal się Boże ordynatorka i mówi do mnie, że mam nie jeść śniadania, idzie skonsultować się z dr Oleszczukiem co robimy. No to czekam na głodzie co tam zadecydują.
Pamiętam słowa : "Niestety, pani jest do rozwiązania." COOO??? Rozwiązania czego? Co tu rozwiązywać jak to dopiero 27 tydzień ! Zaczęłam płakać ... przyjechał Kamil... ja płaczę... ten panika... Kamil będę mieć cesarkę za chwilę ... Co?! ... Znów przyszła ordynatorka z tekstem : "Ma pani przecież córkę w domu i jest pani młoda, może mieć pani więcej dzieci." Co?! Co?! Zatkało mnie na tyle, że nie byłam w stanie nawet nic odpowiedzieć... Pamiętam Kamil coś na to babsko wrzeszczał, żeby się zamknęła, ta się oburzyła. Później ją (głupia jestem) przepraszałam za męża. Dziewczyny na sali były przerażone ... ja ... byłam ... nie wiem gdzie nawet. Przygotowywali mnie na cesarkę : przerażona pytałam, czy dziecko ma szanse przeżyć, czy uda się ?! Zadzwoniła do Mamy: "Mamo, jadę na cesarkę!" Mama miała łamiący głos. Pamiętam kochaną Panią Ewe i Panią Wiesie (z łzami w oczach), że mają jeden z najlepszych oddziałów OITN w Polsce, że uratują dziecko.
Pojechałam na sale operacyjną, ale tam było zielono. Pamiętam wspaniałego anestezjologa, taki miły, kochany, głaskał mnie po ręce po twarzy, uspokajał. Powiedział, że mój stan jest bardzo poważny i muszą mnie uśpić. Co?! Poważny?! Musiał zrobić mi ponowne wkłucie. Obiecał, że to jedyne co będzie mnie bolało. Miał rację, oprócz krwawiącego serca matki ... co ja zrobiłam, to moja wina, co ze mnie za matka, że mojemu dziecku jest gorzej w brzuchu, niż poza nim... Boże, co zrobiłam, dlaczego mój Adaś?! Dlaczego ja?! Założyli mi maskę i kazali liczyć ... doliczyłam do 2 ...
Słyszę ... pani Korżan, pani Korżan ... proszę otworzyć oczy ...
Boże, czy moje dziecko żyje ? Tak, dziecko żyje ... jedzie pani na salę poporodową.
i pojechałam ...

Dzięki za to zdjęcie :)

30 lipca

30 lipca

30 października

30 października

30 października

30 października 15:45
Zaczęło się 30 października około 19.

Komentarze

Popularne posty